Sezon 2006 dla Piotra rozpoczął się obiecująco od… trzeciego miejsca w Plebiscycie na „Sportowca Regionu 2005”. „Trzecie miejsce w Plebiscycie to duże wyróżnienie. Szczerze powiem, że największym wyróżnieniem jest sama nominacja, bo to świadczy o tym, ze sezon był udany i zostało to docenione! Miejsce jest już sprawą drugorzędną, choć oczywiście się cieszę! Nie czuję się rewelacyjnie na oficjalnych spotkaniach, w garniturze i tak dalej, bo wolę sportowy styl, ale cóż… życzyłbym sobie, co roku być zapraszanym na takie imprezy! Dziękowałem sponsorom, kibicom i rodzinie. Ona najważniejsza i… właśnie, dlatego ze studio telewizyjnego w Bydgoszczy wymknąłem się naprawdę szybko. Mamy z Kasią kłopot, bo obie nasze pociechy są chore. I to niestety dość poważnie. Leżą w domu, a my tańczymy wokół nich. Antybiotyki i inne cuda… Śpieszyłem się do nich bardzo i to pomachanie ręką i kwiatami było tak naprawdę do nich. Kwiaty? Dla Kasi….”
Zimowa przerwa nie zobaczą jednak tylko zaszczytów i odpoczynku!. „Sam nie wiem, od czego zacząć! – śmieje się PePe - przede wszystkim uczestniczyłem w niezwykle miłej uroczystości podsumowania roku w firmie Pentel. Mój układ z firmą trwa już dziewiąty rok i… nie znajduję słów, by określić model sponsoringu i współpracy, jaki nas łączy. Nie sądzę, bym mógł znaleźć w żużlowym świecie przykład drugiego takiego sponsora! To przecież głównie dzięki Pentelowi wózek z napisem „PePe Racing” jedzie do przodu! Podczas uroczystości, która miała miejsce w hotelu City otrzymałem tytuł Ambasadora Firmy Pentel w uznaniu mojego wkładu w reklamowanie firmy i jej wyrobów. Czuję się niezwykle dumny i … słowo dziękuję to zbyt mało!”„W tym tygodniu podopinałem sprawy sponsorskie i już wiem, na czym stoję! Mam dwóch nowych sponsorów, są to Gór Hut z Rzeszowa i Powerade – marka napoju energetycznego koncernu Coca-Cola. Dziękuję także sponsorom, którzy ze mną pozostali – umowę podpisałem niedawno z firmą Domar – bo czasy są trudne, a rozmowy jeszcze trudniejsze! Fakt, że dwie kolejne firmy zaufały mi, a pozostali sponsorzy uważali za stosowne pozostać ze mną jest niezwykle mobilizujący. Trzeba teraz na torze i poza nim udowodnić, że zasługuje się na ich zainteresowanie… Prócz wymienionych przeze mnie wcześniej pozostali ze mną: Polon-Alfa, Marwit, Pentel i NCC. Teraz największe wydatki na sprzęt, ciuchy, przeróbki busa i inne, a dochodu zero, bo jeszcze nie jeździmy. Tak jest co roku i ważne żeby pamiętać, ze nie jest to taki różowy okres…”
Sezon i pierwsze starty zbliżały się jednak coraz szybciej, a premiera w walce o punkty - tradycyjnie już odbyła się w Anglii!
Trudno wyobrazić sobie lepszy początek sezonu niż komplet zwycięstw w pierwszym meczu!
Podczas ubarwianego przez delikatne opady śniegu meczu Piotr wygrał cztery razy – dokładnie tyle, ile pojawiał się na torze! Goście z Mildenhall wzmocnieni Stuartem Robsonem i Chrisem Heath wygrali zespołowy tylko jeden bieg, ale to tylko dlatego, że punkty startującego w rezerwie taktycznej zawodnika policzone były podwójnie!
Piotr pokonał najlepszych zawodników gości, a biegi z jego udziałem nie dostarczyły większych emocji. Start…wejście w pierwszy łuk i… po biegu! „Nie ma się co podniecać pierwszym występem i jakimś tam kompletem punktów – relacjonuje Piotr – duży spokój… To przecież tylko sparring i to z zespołem, który nie startuje w Elite League, więc i wymagania stawiane przed nim są mniejsze”. Kolejny wyróżnieniem, które spotkało PePe jeszcze przed walką o punkty w Polsce był tytuł „Bydgoszczanina roku”, który otrzymał od bydgoskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. „To wyróżnienie nie byłoby możliwe bez kibiców – komentuje Piotr – i to im właśnie chciałbym najbardziej podziękować. To bardzo miłe i…bardzo motywujące do podejmowania kolejnych wyzwań żebym za szybko nie spadł z tej „wyróżnionej” pozycji! Nagroda Gazety Wyborczej świadczy też o tym, ze żużel jest sportem niezwykle popularnym w regionie i to też odgrywa niepoślednią rolę! Oczywiście czuje się szczęśliwy, bo nie jest to nagroda w konkursie typowo sportowym, czy plebiscycie obejmującym swoim zasięgiem jakiś wycinek rzeczywistości, która nas otacza, ale coś więcej”
Po zaszczytach znów trzeba wrócić do ścigania. Tradycyjnie w Anglii są tory bardziej i…mniej wymagające! " Tor w Swindon nie jest moim ulubionym torem do ścigania się – zwierzył się Piotr przed wyjazdem na mecz podczas sobotniego treningu na torze Polonii – prawdę mówiąc to nie udało mi się tam ujeździć nic wielkiego nigdy chyba. Niby taki „polski” tor, a łuki wymagają zupełnie innej techniki jazdy. Pierwszy łuk zaczyna się łagodnie, a im dalej tym mocniej trzeba kontrować motocykl… Przez cały czas padało, tor był niebezpieczny i trudny. W końcu trafiłem z silnikiem. Bardzo się cieszę, że potrafimy wyciągnąć wnioski z wcześniejszych doświadczeń. Silnik na ten tor przywiozłem specjalnie z Polski. Zadziałał! Tyle punktów w Swindon to jeszcze nie zdobyłem…”
Polskie ściganie zainaugurował udział w Kryterium Asów i piąta lokata po defekcie na prowadzeniu. Gdyby nie to, byłoby 13 punktów i pudło! . „Nie ma co się spinać i jakoś specjalnie rozpaczać - nigdy w tych zawodach nie jechałem jakoś rewelacyjnie i teraz to się potwierdziło. Jeszcze nie mam podpinanych spraw dostrojenia sprzętu w Polsce. Nie można powiedzieć, ze jestem pogubiony, ale jeszcze nie jest wszystko dograne tak, jak powinno. Gaźniki, sprzęgła, przełożenia… Potrzebuję trochę czasu. Spokojnie sobie pojeździć, pomyśleć i …do-ustawić! Mi samemu też brakuje jakiejś powtarzalności, bo właściwie nie wyjechałem dziś sensownie ze startu ani razu. A już start z pola C w biegu z Kostkiem i Ułamkiem to był dramat! W drugim starcie skończył mi się prąd w silniku i stanąłem. Nie było iskry na świecy. Pewnie padł motoplat. Chłopaki to sprawdzą, bo nie było sensu szukać na szybko w czasie zawodów. Były jeszcze inne silniki do objeżdżenia! W sumie jestem dość zadowolony z występu. Potrzeba czasu, bo właściwie dziś jeździłem na zupełnie nowych silnikach i one jeszcze potrzebują pracy. Mojej i teamu! W przyszłym tygodniu liga we Wrocławiu i tam można bazować na wnioskach, spostrzeżeniach i ustawieniach z ubiegłego roku, a na Leszno u nas to już musi być wszystko zrobione!”
W pierwszym dniach sezonu udało się dopiąć sprawę, której w sezonie… po prostu nie byłoby kiedy zrealizować. Obronić pracę magisterską! „Uwarunkowania przebiegu kariery sportowej żużlowca na przykładzie własnym” - to tytuł pracy magisterskiej obronionej dziś przez Piotra na Akademii Wychowania Fizycznego im. Eugeniusza Piaseckiego w Poznaniu. Gratulacjom i radości - szczególnie ze strony Pawła Protasiewicza nie było końca!
Tymczasem pierwszy mecz ligowy w Polsce nie przyniósł sukcesu. „Cóż powiedzieć… Punkty mówią same za siebie, a dziesięć oczek nie jest jakimś blamażem. Wiem, że zgubiłem 2-3 punkty i to tylko moja wina. Moja i motocykli, które coś nie chcą startować! Gdyby wyścigi kończyły się na wyjściu z pierwszego łuku to miałbym tych punktów może sześć?
Rehabilitacja zespołu i… jego kapitana przyszła już podczas pierwszego meczu przed bydgoską publicznością. ‘W poniedziałek wygraliśmy zdecydowanie z Unią i musze przyznać, że nie sądziłem, że aż tak się ten mecz ułoży. Właściwie tylko Loram pojechał swoje, bo wygrać dwa biegi w Bydgoszczy to nie jest tak prosta sprawa. Goście się trochę pogubili, a u nas pojechali właściwie wszyscy.
Ja musze powiedzieć, ze jestem nawet zadowolony, bo cały czas szukam, a jadąc pięć biegów na trzech motocyklach to można zrobić 3 punkty, a nie 12! Cały czas jeszcze nie mogę się dopasować na starcie i potem jest trudno. Nie ma szybkości, a w lidze też nie ma miejsca, pola ,manewru, by dużo rzeczy sprawdzać. Wyjechałem po meczu i dziś jeszcze zrobiłem sobie ciężką sesją treningową. Czy jestem dużo mądrzejszy w ustawienia? Hmm… Na ostatnie biegi z Lesznem jechałem na silniku zrobionym przez tatę w ubiegłym roku i jakoś to wyglądało, ale w niedzielę – po Grand Prix czeka nas prawdziwy sprawdzian siły. I to siły obu drużyn, bo przyjeżdża Tarnów - najsilniejsza personalnie drużyna ligi. I to umiejąca u nas jechać. To dopiero sprawdzi mnie i cały zespół!
Myślami jedna jesteśmy coraz bardziej przy startach w Grand Prix! „Przygotowuję się do Grand Prix i właściwie po dzisiejszym treningu podjęliśmy decyzję co jedzie do Krsko. Teraz to już tylko „dać na ofiarę” i spokojnie jechać! Póki nie będzie ligi szwedzkiej i tamtejszych torów to ciężko mi będzie znaleźć coś logicznego w nowych motocyklach, które mam. Wyjeżdżamy w czwartek bardzo rano – tak, by na miejscu, w Krsko, być na 19. Kolacja, zakwaterowanie. Chłopaki rozłożą boks w parkingu, Ustawią wszystko - jest co robić….”
Niestety ten pierwszy weekend z GP nie był weekendem szczęśliwym! Tylko jeden punkt za trzecie miejsca w premierowym wyścigu… „Nie wiem co powiedzieć i w ogóle co myśleć – powiedział po zawodach PePe – jestem załamany i wewnętrznie rozbity tym, co się stało. Gratuluję zwycięzcom, a sam muszę się głęboko zastanowić co było przyczyną takiego występu. Po treningu byłem spokojny i przystąpiłem do turnieju z pewnymi nadziejami, a tymczasem rzeczywistość na torze zweryfikowała je bardzo okrutnie... nie wiem co myśleć”
Na dokładkę Polonia przegrywa u siebie z Tarnowem (osiem punktów PePe), a Piotr ma dodatkowy stres…
„Chciałoby się powiedzieć, że mam za sobą weekend, o którym należy zapomnieć jak najszybciej. Problem jednak polega na tym, że cała ta sytuacja ciągnie się już półtora tygodnia. Zachorowała nam Oliwia. Szpital, leczenie. Stres i nerwy o dziecko. Po pobycie w szpitalu okazało się, że zaraziła się wirusem Rotha. Nie wiedzieliśmy o tym, a w piątek Kasia zadzwoniła do mnie, na Słowenię, że nie jest dobrze, bo Oliwia ma już objawy zatrucia, a całość przeniosła się także na Piotra – juniora. Dalej…. Grand Prix to wszyscy wiedzą jak pojechałem. Wracamy do Bydgoszczy, a to jest około 12 godzin wariackiej jazdy busem i okazuje się, że trzeba zawieść dwójkę dzieci do szpitala zakaźnego. Uff… Na ostatnią chwilę wpadam na stadion, bo z Kasią odwieźliśmy nasze pociechy. Mecz z Unią Tarnów przegrany, a ja znowu zanotowałem upadek. W sobotę jeden, dziś drugi. Czuję się poobijany i nie bardzo sprawny, ale to nic. Dzisiejszą noc spędzam w szpitalu, by z Kasią doglądać dzieci, bo wiadomo, ze jedna osoba z dwójką chorych dzieci może sobie nie poradzić. Po meczu szybko do szpitala. Dwoje dzieci pod kroplówkami. Uff… Wszystko się jakoś sprzysięgło jakby?!?”
Całe szczęście sportowe zmagania potrafiły „pocieszyć” zawodnika już w kolejnej ligowej konfrontacji. Bydgoska Polonia startująca bez Andreasa Jonssona wygrała wyjazdowy mecz w Rybniku 48:41, a najlepszym zawodnikiem spotkania był Piotr Protasiewicz (15 punktów w sześciu startach!) . „Cieszę się, ze wygraliśmy ten mecz. Bo bez tych punktów nasza sytuacja w tabeli byłaby marna. Jak przyjechaliśmy na stadion to byłem prawie pewien, że mecz się nie odbędzie, ale gospodarzom bardzo zależało – przecież jechaliśmy bez Andreasa – i przygotowali naprawdę w miarę sensowny tor. Oczywiście po kilku dniach opadów nie mógł być idealny i stąd kilka upadków, w tym mój! Szerzej była kałuża, potem przyczepnie i….wysadziło mnie z motocykla. Przeleciałem przez kierownicę i na chwilę przestałem kojarzyć gdzie jestem! Podejrzewam, ze lekarz, który mnie badał po tym upadku zobaczył moje błędne spojrzenie i fakt jak „prosto” szedłem, więc pewnie stąd wysnuł wniosek, ze jestem pijany! Ja sądzę, ze pół Polski się z tej sytuacji śmieje, bo ja i alkohol to… są rzeczy, które jakoś nie idą w parze! Nawet sędzia miał ubaw, ale protest protestem i musiał mnie sprawdzić… Boli mnie głowa i jestem znów poobijany, bo zdrowo rąbnąłem, ale na szczęście nie tłukę się samochodem do domu tylko jestem w hotelu w Katowicach. Jutro Anglia i wstaję za trzy godziny! Jeszcze nie wiem jak się obudzę… Tak sobie myślę, że udało mi się podostrajać silniki. Chłopaki mieli trochę czasu, ja trochę pomyślałem i właściwie wygrałem wszystkie starty. To dobry omen, bo dotychczas miałem problem w Polsce, by wyjechać spod taśmy.”
Niestety - w kolejnej rundzie GP okazało się, że jednak nie do końca, bo Występ w drugim turnieju Grand Prix 2006 nie przyniósł Piotrowi powodzenia. Trzy punkty na torze i przedostatnia lokata nie zaspokaja sportowych ambicji zawodnika, który po zawodach siedział zupełnie załamany w busie. „Nie ma co się tłumaczyć pierwszym wyścigiem, bo wszystkie pięć było bardzo słabych. Szczerze mówiąc nie wiem co jest i gdzie szukać – w którą stronę iść jeśli chodzi o Grand prix. Po dwóch ostatnich meczach ligowych myślałem po cichu, że wszystko już mam za sobą, że wróciło do normy, a tu okazuje się, że cały czas mam problemy z wyjściem spod taśmy.”. Gdyby zebrać całość w jedna ocenę, to trudno jest dobrać adekwatną notę: „...jeszcze na koniec rozsypał się silnik i ... czuję się tak, i tak oceniam mój występ jak punkty, które zapisałem na swoim koncie.”
Nie najlepszy okres trwał nadal. Nieudany start w ligowym meczu w Częstochowie, liga w Hallstavik… Karta mogła odwrócić się na dobre w Eskilstunie podczas trzeciej rundy GP. „Nie chcę po treningu składać żadnych deklaracji - powiedział po treningu Piotr - bo jaka jest moja sytuacja w GP to wszyscy wiemy! Powiedzmy, że...wyselekcjonowałem dwa motocykle i na nich pojadę. Na pewno nie będzie takiej sytuacji, że trzy biegi jadę na trzech różnych silnikach. Mam nadzieję, ze nareszcie się przełamię, bo jak pójdzie raz to i dalej będzie łatwiej” Niestety nic takiego nie przyszło!
Turniej w Eskilstunie przeszedł do historii. Będzie to, niestety, kolejne niemiłe wspomnienie dla PePe, bo pierwsze trzy biegi wypadły koszmarnie, a skuteczna jazdę zaprezentował dopiero w dwóch ostatnich gonitwach.
„Szkoda tego turnieju, bo już siedem punktów dawało awans do półfinału, a te siedem punktów absolutnie było w moim zasięgu – powiedział Piotr – szliśmy z ustawieniami motocykla w niewłaściwą stronę i właściwie dopiero na ostatnie biegi wyglądało to w miarę logicznie. Startowałem dziś na jednym motocyklu, a dwa razy na próbny start dosiadłem nowego motocykla. Tak, jak na treningu był jednak za ostry i przekręcał na starcie, więc odstawiałem go do parkingu”
Przełamanie przyszło dopiero w meczu ligi angielskie przeciwko Eastbourne, gdzie Piotr zdobył 13+1 punktów, ale już czerwcowa runda GP w Cardiff przyniosła porażkę. Po udanym pierwszym biegu, gdzie uległ tylko Crumpowi nie zdołał już zapunktować. Nastroje znów minorowe…
Całe szczęście, ze już niedługo po tym turnieju były udane starty w lidze szwedzkiej (dwumecz ze Smederną) i trzecia lokata w Złotym Kasku. Dwanaście punktów Piotra oznaczało, ze nie odpuszcza rywalizacji o GP’2007, pomimo, że w tegorocznym szło mu wciąż jak po grudzie! Na dodatek Polonia gubi punkt „u siebie” po remisie z Włókniarzem… „Jest mi bardzo przykro, bo po pierwsze uciekły punkty i pewnie pierwsza czwórka, a idąc dalej to znowu to, że się nie udało spada – uważam że nie do końca słusznie – na moje barki. Mam średnią ponad dwa punkty w lidze i sądzę, że jest on niezła. Niższa niż w ubiegłym roku – to fakt, ale nie tragiczna. Czy część fanów nie widzi, że w zespole, który ma wygrywać mecze nie tylko od Protasiewicza należy oczekiwać punktów? Jakaś taka atmosfera się wytworzyła, że jest mi naprawdę przykro…”
W takiej sytuacji niezmiernie ważna była postawa klubu. Tym bardziej, że zbliżały się derby. W Toruniu! Pojedynek zaczął się dla zawodników Polonii tak naprawdę już w piątek. Tego dnia, władze klubu zaprosiły zawodników na spotkanie wewnętrzne. Takie „pranie brudów”! Zawodnicy między sobą wyjaśnili co jest nie tak i…co trzeba zrobić, by wygrać derby. Żadna informacja z tych rozmów nie wydostała się na zewnątrz i Piotr tez bynajmniej nie zamierza upubliczniać tych kwestii, ale… efekt na torze był niesamowity!
Bydgoszczanie wygrali mecz derbowy i zainkasowali 2+1 punkty do ligowej tabeli. Piotr wywalczył osiem punktów i dwa bonusy w czterech startach. Wygrał z Bjarne Pedersenem w pierwszym starcie, potem wraz z Sawiną dwa razy remisowali i w czwartym biegu jadąc parą z Emilem Saifutdinowem przywieźli za sobą szalejącego Ząbika. Czterech, bo w piątym wraz z Jonssonem pomylili kolory kasków i za przekroczenie limitu dwóch minut zostali wykluczeni z gonitwy! PePe gnał przez płytę stadionu na linię startu i omal nie wywrócił się, gdy jego motocykl podskoczył na krawężniku! „Głupio to wszystko wyszło, ale całe szczęście ten bieg nie decydował już o niczym, bo w parkingu byłby chyba lincz – mówi Piotr – na start spóźniłem się o 3 sekundy, ale ja mnie wybiło na krawężniku, gdy jechałem przez płytę stadionu to myślałem, że nie wyląduję! Podbiłem sobie przednie koło, ale tylne podskoczyło tak mocno, że wystraszyłem się, że przelecę do przodu i mój własny motocykl mnie przejedzie! Ale byłby wstyd… Jeszcze większy niż to spóźnienie! Trudno. Omal się nie wywaliłem, prawie przejechałem kierownika startu, niewiele brakowało bym zerwał taśmę i…zabrakły trzy sekundy! Liczy się jednak to, że wygraliśmy i to, że pojechał cały zespół. Super jechał „Ejdżej” i Emil. Wydaje się, że wróciliśmy do gry o pierwszą czwórkę!”
Niestety przed zawodnikiem był kolejny start w GP. Tym razem w Kopenhadze. Skończyło się na jednym punkcie…, ale cała trójka biało-czerwonych będzie chciała szybko zapomnieć o starcie w Kopenhadze. Organizatory zaserwowali zawodnikom tor, do którego polscy zawodnicy nie zdołali się dopasować. „Pojechałem słabo. Nie ma, co mówić, że było inaczej. Nie ma silnika, który dałby się dopasować do takiej geometrii i nawierzchni, jaka była tutaj. To nie jest kwestia oszczędności, czy czegoś innego. Po prostu nie udało nam się takiego zbudować! Mam w tej chwili sprzęt na Anglię, Szwecję i powoli chyba także na Polskę. Na to, co było tutaj nie mam, a jazda na niedopasowanym silniku to walka z torem, a nie rywalami. Wiem, ze to nie jest wytłumaczenie dla zawodowca, ale takie są fakty i nie na to nie poradzę. Mam tych silników już całe mnóstwo, ale tu był potrzebny zupełnie inny. O zupełnie innej charakterystyce. Nie ma i wynik tylko to odzwierciedla…”
Powodzeniem za to skończyła się batalia o awans do finału IMP. W półfinałowym turnieju w Rawiczu PePe uzbierał 120 punktów i pewnie awansował. Podobny przebieg miał turniej kwalifikacyjny do GP 2007 rozegrany w Żarnowicy. Piotr uzbierał 12 punktów i zająwszy drugie miejsce awansował „dalej” .
Niestety w Drużynowym Pucharze Świata nie było już tak prosto. W kwalifikacyjnej rundzie rozegranej na torze w Rybniku Polacy „przespali” drugą i trzecią serię startów, ale szalona pogoń w ostatnich biegach dała wielką nadzieję na bezpośredni awans. Niestety Piotrowi nie udało się powstrzymać bezbłędnego Crumpa i atakującego z wielką pasją Lorama i start w barażu stał się faktem! Jeszcze po zaplanowanym na godziny południowe treningu w obozie polskim panował umiarkowany optymizm, choć PePe nie ukrywał wątpliwości. „Niby to wszystko jest dopasowane, ale wiadomo, że zawsze może być lepiej. Na treningu strasznie się kurzyło i tor był w większości bardzo suchy. Na zawodach pewnie tak nie będzie? Nie ma co się zastanawiać, bo to dopiero turniej zweryfikuje nasze działania z treningu. Dojechaliśmy do Rybnika w sobotę z pewnymi przygodami, bo Grzesiek miał właśnie w sobotę kolizję samochodem. Całe szczęście nikomu z uczestniczących w zdarzeniu nic wielkiego się nie stało, ale Grześka boli głowa, samochód zniszczony, wyjazd się opóźnił. Nerwy. Dojechaliśmy do Rybnika-Kamienia, gdzie spaliśmy jakoś późno w nocy…”Sprawy komplikowały się jeszcze bardziej, bo między turniejem w Rybniku, a barażem w Reading był mecz ligi szwedzkiej. Brzemienny w skutkach! PePe, który w pierwszym starcie wygrał z kolegą z bydgoskiej Polonii – Andreasem Jonssonem i uzyskał rewelacyjny czas, upadł walcząc po zewnętrznej o kolejne trzy punkty. „Atakowałem szeroko – relacjonuje Piotr - w pewnym miejscu tor był bardziej śliski i zaraz potem wpadłem na fragment przyczepny. Pociągnęło mnie i zahaczyłem o siatkę. Siatka rozpruta, a ja koziołkowałem w powietrzu i po torze razem z motocyklem! Pamiętam, ze uderzyłem udami w kierownicę no i teraz boli….”
Teraz wszystkim zależy na czasie, bo PePe pali się do jazdy w barażu Drużynowego Pucharu Świata, ale jednocześnie wszyscy zdają sobie sprawę, że reprezentacji jest potrzebny PePe. Ale PePe ….zdrowy! Diagnoza lekarska dla Piotra, który dziś po 15 dotarł do Bydgoszczy była jednak bezlitosna. Przerwa w startach! Żadnego jeżdżenia, jak najmniej chodzenia i dwa razy dziennie rehabilitacja. Udział w turnieju barażowym Drużynowego Pucharu Świata przepadł! „Bardzo zależy mi na starcie w Reading – mam dwa silniki w Anglii przygotowywane i dopieszczone specjalnie na ten turniej, mam porezerwowane bilety i wszystko, co trzeba, Chłopaki z kadry i trener też na mnie liczą. Kibice… Czuję też , że mam pewne porachunki do wyrównania po nieudanym dla reprezentacji występie w Rybniku i co teraz? W tej chwili mam problemy z chodzeniem, a kadra potrzebuje Piotra zdrowego i …jeżdżącego, a co tu mówić o chodzeniu? Doktor Gaweł zalecił mi dwa tygodnie przerwy w startach i natychmiast skierował na zabiegi rehabilitacyjne. Jestem zły jak nie wiem, co, bo tyle przygotowań i planów idzie na marne! Poprosiłem trenera, Stanisława Chomskiego, żeby chłopaki z reprezentacji skorzystali z moich silników. Mechanik w ciągu godziny – półtorej jest w stanie przyjechać na stadion w Reading i motocykle są gotowe do jazdy. Bez żadnych cudów i oczekiwania na gratyfikację! Nie da się wyjechać na tor, chociaż zrobię wszystko żeby stanąć na nogi jak najszybciej. Już teraz nie chodzi o bilety lotnicze, które przepadły, a o wynik reprezentacji. Chyba mnie nerwy zjedzą przed telewizorem!”
„Krioterapia, magnetronic, laser, maści, no i przede wszystkim oszczędzać nogę! Zabiegi będę miał dwa razy dziennie musi się to właściwie z takim wspomaganiem samo zagoić.”
„Uważam, że turniej barażowy będzie trudniejszy niż pierwszy, eliminacyjny w Rybniku. Nie będzie atutu toru, no i rywale niezwykle groźni. Wolałbym żeby przyszło nam rywalizować ze Szwecją, niż Danią i … mam nadzieję, że biało-czerwoni nie są bez szans. Nerwy będą większe jak będę to oglądał niż jakbym tam jechał!” Niestety miał rację! Polacy odpadli w barażu z rywalizacji o medale DPŚ… „Niedobrze się oglądało te zawody – wspomina Piotr – strasznie się denerwowałem przed telewizorem. Turniej nie potoczył się po naszej myśli. Wiedzieliśmy, że o awans będzie niezwykle trudno. Na początku zawodów chłopaki stracili za dużo punktów i już nie było szans na dojście Anglików. Warunki torowe wyglądały na podobne do tych, które są tu na meczu ligowym. Trzymałem kciuki, denerwowałem się, ale niestety odpadliśmy!”
Okazało się jednak, że nie tylko na torze mogą czekać na zawodnika kłopoty. Na treningu przed kolejną rundą GP nie było praktycznie połowy stawki zawodników! Kłopoty z połączeniami lotniczymi z Anglii sprawiły, ze Piotr nie korzystał z sesji próbnych jazd! Przelot do Malilli nie przebiegał tak, jak zaplanowano. Wcześniejsza rezerwacja do Linkoeping nie była możliwa do zrealizowanie i ostatecznie PePe wybrał lot do Kopenhagi. Niestety nie było szans na zdążenie na trening i na stadionie w Malilli srebrny bus Piotra pojawił się dopiero o 16.30! „Patrząc na moje dotychczasowe dokonania w GP to brak treningu w Malilli nie zaszkodzi w niczym! Może będzie troszeczkę lepiej niż podczas dotychczasowych turniejów, przed którymi trenowałem... Wszyscy wiemy, jaka jest sytuacja z lotniskami w Anglii, a ja właśnie stamtąd leciałem. W hotelu przy lotnisku byłem o 1.30, a już koło 4 byłem na lotnisku w kolejce. Lot, którym leciałem był pierwszy od wczoraj, od znanych wszystkim wydarzeń. Zamieszanie było duże i w tym wszystkim to sporo szczęścia, że w ogóle przyleciałem. Hans Andersen musi na przykład jechać samochodem!
Cieszę się, że tu w ogóle dojechałem jakoś. Brak treningu....cóż deszcz popada i tor będzie na jutro zupełnie inny! Runda Skandynawska GP rozegrana została w arcytrudnych warunkach torowych i przyniosła Piotrowi cztery punkty. Do wszystkich docierało, że ten sezon w GP jest już niestety przegrany.
W połowie sierpnia w Tarnowie rozegrano finał IMP. Występ w finale przyniósł Piotrowi siódmą lokatę. Start w ostatnim biegu wieczoru – swoistym biegu „śmierci” oznaczał dla zawodnika, który zamknie wyrównaną stawkę znaczący spadek w klasyfikacji. Startowali zdobywcy 11 i 8 punktów. Niestety tym ostatnim na mecie był PePe i jego konto zamknęło się na tej ósemce. Szkoda. „ Nie ma co oceniać. Dla mnie ten występ to klapa! Niby byłem szybki, ale wynik jest taki, jaki jest. Niepowodzenia w Grand Prix zupełnie wybijają mnie z uderzenia.”
W pierwszym starcie Piotr zaangażował się w walkę z Balińskim, który wygrał start i założył rywali. Walkę obu zawodników wykorzystał Ułamek, który objechał obu. Kolejne dwa starty to pewne zwycięstwa. Nad Jędrzejakiem po wygranym starcie i wejściu w pierwszy łuk, oraz na Rempałą, bo na znakomitej akcji na wyjściu z pierwszego zakrętu, gdy Piotr przeleciał koło rywala jak pocisk! Kluczem do końcowego wyniku była przegrana w biegu XIV, gdy skupionych na sobie Piotra i Rafała Dobruckiego wyprzedzili Jabłoński i Krzyżaniak. Piotr na pierwszym łuku w poszukiwaniu szybkości zapuścił się daleko pod bandę zahaczając lekko o pneumatyczne elementy. Potem trzeba było nadrobić dystans do Dobruckiego, a na Krzyzaniaka nie wystarczyło już dystansu.
Już kilka dni o tarnowskim turnieju w Vetlandzie odbył się turniej, w którym decydowały się losy awansu do GP’2007. Niestety na trudnym po opadach deszczu torze PePe nie zdołał zakwalifikować się do finałowej gonitwy, i z siedmioma punktami zajął ósma lokatę. Zawody wygrał Wiesław Jaguś i on właśnie założy plastron w biało-czerwonych barwach już w kwietniu 2007. „W tym sezonie to się za mną ciągnie. Zawody odjeżdżam tak w sposób wymęczony. Coś zawsze mi brakuje. Początek dzisiaj był zupełnie przyzwoity, dwa pierwsze biegi. W pierwszym gdybym miał jeszcze kilka centymetrów to na pewno założyłbym Andersena i pewnie wygrałbym ten bieg. Z drugiego pola to wyszło, jak wyszło, ale nie było źle. W trzecim biegu już nie wyjechałem ze startu, ale całe szczęście udał się manewr przy krawężniku. Nie wprowadziłem właściwych korekt i w czwartym starcie było już bardzo źle. Przegrałem start i bieg. W ostatnim występie nie bardzo chciałem przeszkadzać Jagodzie, bo ten bieg nic by mi już nie dał. Gratuluję Wiechowi, bo to duży sukces dla niego – szczególnie, że odniesiony w tak trudnych warunkach. Mi po Grand Prix w tym roku wszystko leci z rąk. Mam taka huśtawkę występów. Właściwie każdy ligowy mecz po GP jest w moim wykonaniu słabszy. Góra – dół... Oczywiście jechałem do Vetlandy z myślą o awansie. Chciałem być na podium, bo w przeciwnym razie przecież bym tu nie przyjeżdżał! Ale czy po awansie ostatecznie bym wystartował w GP’2007 to na dziś nie wiem. Wożenie się w ogonach nie ma żadnego sensu...”
„Reaktywacja” nastąpiła już podczas niedzielnego meczu ligowego z Unią Tarnów, który Polonia wygrała 53:36, a Piotr zdobył aż 14 punktów! Cenne zwycięstwo… Kolejne starty zakłóciły opady deszczu, a mecze przed kolejnym GP - tym razem w Pradze - po prostu się nie odbyły i Piotr tylko podróżował z Polski do Anglii.
Turniej GP w Pradze przeszedł do historii. Znów deszcz, który zmienił charakterystykę toru odegrał jedną z głównych ról stwarzając marnej jakości widowisko. Piotr zdobył 5 punktów i po raz pierwsze w tegorocznym cyklu wygrał indywidualnie bieg. Szkoda, że zwycięzcy już nie jeżdżą z biało-czarną szachownicą na fladze wokół toru…. „To, że potrafię wygrywać to widać w ligach – powiedział PePe - nie jest to kwestia jazdy i sprzętu, a raczej nastawienia psychicznego. „Jak na osiem turniejów Grand Prix po raz pierwszy wygrywam wyścig to można tylko powiedzieć, że jest to za mało i za późno – podsumował Piotr - brakuje równości. Zawsze czegoś brakuje i tym razem zabrakło do oczekiwanego przeze mnie półfinału.
Ja uważam ta jazda trochę lepiej dla oka wygląda. Ale to nie jest to. Aby awansować i startować w Grand Prix to trzeba jednak wygrywać, a nie jeździć tak, jak w tym roku. Taka jazda mnie nie interesuje. Powiem szczerze chciałbym żeby ten tegoroczny cykl GP się dla mnie już skończył!”
Psychika jest w tym twardym sporcie ważna jak mało gdzie. Porażki zniechęcają i nawet zawody, które miały na 100% przynieść powodzenie nie układają się tak, jak planowano. Tak było z finałem Par, które zakończyły się „tylko” drugą lokatą dla Polonii! Nie ma co mówić o tych zawodach. Nastawialiśmy się na złoto i ten wynik jest porażką! Nie zabierałem się ze startów i potem było już bardzo ciężko. Wygrali zasłużenie Sebastian i Sławek, bo byli w tych zawodach bezkonkurencyjni. Ja muszę zaplanować w najbliższych dniach dwa-trzy dni treningów na torze Polonii przed meczem z WTS i Grand Prix, by znaleźć ten element, który pozwoli szybko dojeżdżać do pierwszego łuku. To moja bolączka w tym roku w Bydgoszczy. Starty…”
Przed turniejem GP w Bydgoszcz, którym już” żył” Piotr trzeba było rywalizować w Daugavpils. Piotr mimo podjętej walki uzbierał tylko cztery punkty, a tor stwarzał poważne problemy, przy próbie walki. Tak, jak PePe przewidywał już po treningu – o sukcesie w dużej mierze (szczególnie w pierwszej części turnieju) decydował start. „Nie chcę mówić o kolegach, a wolę o sobie. Dziewiąty turniej i w sumie słabo – nie mam recepty i nie wiem, co powiedzieć i ewentualnie usprawiedliwiać. Bardziej myślę teraz o Częstochowie. Drużyna dla mnie jest w tym momencie najważniejsza i koncentruje się na tym, gdzie można coś jeszcze wywalczyć. Chciałbym z drużyną zawalczyć. O medal! Wszystko byłoby ok, gdyby nie te opady. Wewnętrzna, przy krawężniku była bardziej przyczepna i dziurawa. Reszta bardzo twarda. To powodowało, że było niebezpiecznie. Chciałbym zakończyć tegoroczną przygodę z GP jak najlepiej, W jak najlepszym stylu i najlepszym tegorocznym wynikiem. Przed swoja publicznością postaram się żeby było lepiej!”
Ostatnie zawody GP w Bydgoszczy przeszły do historii, a wraz z nimi 13 lokata wywalczona przez Piotra. Po raz kolejny potwierdził się obrazek, który znaliśmy z ostatnich rund GP – z jazdy wynika jakby więcej, ale nie przekłada się to na wynik punktowy. Wspomnieć tu wypada choćby bieg XVI, gdzie PePe toczył zażarty pojedynek o drugą lokatę, którą przez moment nawet wywalczył, ale kontra jednego, a potem drugiego rywala okazała się nie do odparcia. Po prostu zabrakło dystansu, a szkoda, bo dwójka na koncie nie wyglądałaby źle...
Po sezonie Piotr planuje gruntowne przemyślenie spraw sprzętowych, bo motocykle po prostu nie jadą tak, jak powinny, a obserwacje fanów mogą być czasem dość mylne. Gdy silnik nie pracuje tak, jak powinien, nie wyciąga z łuku i nie nabiera szybkości, tak jak oczekuje tego zawodnik, to i jazda, sylwetka i dynamika jadącego na nim zawodnika nie wyglądają tak, jakby tego chciał sam zawodnik i jego kibice.
W końcówce sezonu Polonia wywalczyła brązowe medale DMP, a finał ligowych zmagań dla Bydgoszczan odbył się w Tarnowie i stamtąd właśnie wieźli brązowe krążki PZMot. Końcowe akordy sezonu w Polsce to nie zbyt późno na…debiut! Tak, tak… Z tym, że debiut w lidze rosyjskiej w barwach Bałakowa! Bilans debiutu? 16+1 punktów w sześciu startach i zwycięstwo w ostatniej gonitwie ratujące punkt meczowy za remis!
Ostatni start w tym sezonie dla Piotra okazał się dość szczęśliwy, bo memoriał Nazimka w Rzeszowie ukończył na drugim stopniu podium, a przy pewnej dozie szczęścia mogło być jeszcze lepiej. Dość nieszczęśliwie dla PePe ułożył się wyścig – nomen omen – trzynasty, w którym po walce z Miesiącem spał na czwarta lokatę, ale na metę wjechał drugi. Co ciekawe w Rzeszowie Piotr wystartował na silniku JAWA, który testował już od kilku dni w Bydgoszczy. „ Sprzęt spisywał się ok. teraz to dopiero mam dylemat, ale chyba zdecyduje się na zakup silników Jawy. Nie odejdę całkowicie od GM, ale wreszcie jakoś wyjeżdżałem ze startów dziś! Jeśli chodzi o sam moment spod taśmy to na sześć startów sześć wygranych. To obiecujące…””
Niestety - dal bydgoskich kibiców to, co po sezonie dla nich najważniejsze nie układało się najlepiej. Rozmowy o kontrakcie! W tym roku dochodzi do nich jeszcze jeden element, który niesie z sobą Ekstraliga żużlowa i przepisy wiążące się z powstającym nowym tworem regulaminowym. Dotyczyć mają sponsorów, reklam i ich ilość zamieszczonej na kombinezonie. Z tego względu rozmowy o nowych kontraktach są ciężkie i czasochłonne. Kibice w Bydgoszczy (i nie tylko!) czekają na wieści dotyczące postępów negocjacji kontraktu na sezon 2007 Piotra, który po zakończeniu sezonu nie narzekał na niedobór ofert z klubów Ekstraligowych. Zgodnie z wcześniejszymi deklaracjami rozmowy rozpoczął w Bydgoszczy... Spotkania z władzami bydgoskiej Polonii niestety nie doprowadziły do pozytywnego rozwiązania i jest pewne, że PePe nie wystartuje w przyszłorocznych rozgrywkach w bydgoskich barwach.
„Decydującym elementem są sprawy sponsorskie i reklamowe, a także kilka kłopotów logistycznych, które musiałem rozwiązać. Niestety nie jest to możliwe w Bydgoszczy - mimo, że rozmowy były naprawdę sensowne i wydawało mi się, że dojdziemy do porozumienia - rozpoczynam rozmowy o kontrakcie z innymi klubami. Chciałbym udowodnić, że skazywanie mnie na sportową emeryturę po nieudanym sezonie w GP’2006 jest trochę na wyrost. Udowodnić przede wszystkim sobie! Bez bagażu zobowiązań, wspomnień i z nowymi wyzwaniami. W ciężkiej dla mnie, nad wyraz, decyzji o zmianie barw klubowych decydującym elementem są sprawy związane ze sponsorami, a także motywacja typowo sportowa, o której mówiłem. ”
Rozpętała się prawdziwa burza, a działacze nie oszczędzali bynajmniej byłego kapitana zespołu. CO na to Piotr, który podpisał kontrakt w barwach beniaminka Ekstraligi - zespołu z Zielonej Góry? „Niezwykle emocjonujący i pełen napięć dzień powoli dobiega końca. Podpisywanie kontraktu i to wszystko, co działo się dziś kosztowało mnie bardzo wiele energii, a emocji było więcej niż podczas startu na zawodach. Wielka ilość adrenaliny…
Podpisałem kontrakt na trzy letnie starty w Zielonej Górze i postaram się z tego wywiązać jak najlepiej. Tak, jak robiłem to we wszystkich klubach, jakie reprezentowałem. We Wrocławiu. Toruniu i Bydgoszczy. Wszędzie miałem kibiców i…antagonistów. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę! Nie chcę jednak toczyć medialnych dyskusji z działaczami bydgoskiej Polonii, tak, jak nie robiłem tego przy poprzednich transferach. Myślę, że teraz główną rolę grają emocje. Poczekam aż one opadną, a najbardziej zajadli adwersarze „wystrzelają się” z argumentów. Nie chcę na łamach mediów dyskutować na ten temat. Gdy sytuacja się nieco uspokoi przedstawię mój punkt widzenia i argumenty, które obalają na pewno ponad 90 procent oszczerstw, które kierowane są w moją stronę. Powtarzam, że nigdy nie powiedziałem panu Sawarskiemu, czy Tillingerowi, że jestem już gotowy do podpisania kontraktu i nie podaliśmy sobie rąk pieczętując rozmowy. Skąd, więc taka wersja w mediach? Nie chcę jednak, by to wszystko przekształciło się w medialną potyczkę, bo przecież zmieniłem tylko klub, pracodawcę, a nie miasto w który mieszkam! To nie było łatwe, ale… uznałem, że to właśnie będzie najlepsze dla mnie jako zawodnika.”
„Moim celem jest odbudowanie dyspozycji sportowej. Sądzę, ze na sportową emeryturę jeszcze nie powinienem się wybierać i właśnie w Zielonej Górze – tu, gdzie się wychowałem chcę to zrobić. Taki… powrót do korzeni! Chęć otrząśnięcia się takiego dodatkowego bodźca do zmian to jest element, który jest jak sądzę najbardziej znaczący. Decyzja nie była łatwa i proszę kibiców, by uwierzyli, że naprawdę mocno „biłem się” z myślami. Myślałem także o Was, bo klub to Wy! Dziękuję Wam za lata spędzone na Sportowej i za listy, które docierają do mnie. Nawet te, których…nie chciałbym czytać. Trudno. Macie do tego prawo. Prawo kibica…”
O kulisach swojego odejścia z Polonii poinformował media, a za ich pośrednictwem kibiców podczas konferencji prasowej odczytując opublikowane później w mediach oświadczenie:
Szanowni Państwo
To, że zmieniłem barwy klubowe i wróciłem do klubu w Zielonej Górze stało się faktem w ubiegłym tygodniu. Od tego czasu, a właściwie od czwartku, gdy publicznie ogłosiłem, ze opuszczam Polonię Bydgoszcz stałem się obiektem niewybrednych ataków ze strony mediów, kibiców i działaczy bydgoskich. Czuję się zszokowany tym, co się wokół mnie dzieje, a przede wszystkim poziomem części ataków wymierzonych w moją osobę. Podczas mojej dotychczasowej kariery sportowej nikt nie nazywał mnie „kłamcą”, „oszustem”, „szczeniakiem”, czy „prostakiem”. Takie epitety padły z ust działaczy bydgoskiej Polonii, którzy pod wpływem emocji próbowali chyba w ten sposób odwrócić uwagę od siebie, od błędu, jaki popełnili, informując zbyt pochopnie o niemalże podpisanym już kontrakcie ze mną , zanim ja zdążyłem podjąć ostateczną decyzję.
Nikt nie ma prawa twierdzić ,że okłamałem i oszukałem klub bydgoski oraz kibiców. Jest to podłe oszczerstwo , wobec którego nie mogę pozostać obojętny .
Lektura prasy, portali internetowych i korespondencji mailowej z ostatnich kilku dni utwierdziły mnie w przekonaniu, że wokół mnie dzieje się coś, czego nie powinienem biernie akceptować. Stąd moje dzisiejsze oświadczenie, w którym postaram się przybliżyć Państwu faktyczny przebieg wydarzeń z najbardziej gorących dni ubiegłego tygodnia.
Przede wszystkim chcę podkreślić, że zmiana barw klubowych to jest zmiana pracodawcy. Tylko i aż! Nie zmieniam jednak miejsca zamieszkania, bo tu w Bydgoszczy będę mieszkał i żył nadal. Tak, jak dotychczas. Tu mieszka moja rodzina i stoi mój dom. Nie zapominam o tym.
U podstaw decyzji o zmianie barw klubowych legły kłopoty z dopięciem spraw związanych z budżetem sponsorskim, na które natrafiłem w Bydgoszczy. Tym bardziej dotkliwie odczuwam ostatnie, obraźliwe dla mnie, epitety, którymi mnie obrzucono. Godzą one w moje dobre imię, jako sportowca, ale także w moich sponsorów. Tych, którzy są ze mną teraz, ale także tych, z którymi mam nadzieję współpracować w przyszłości.
Pragnę podkreślić, że w rozmowach z działaczami Polonii nigdy nie potwierdziłem, że ustaliliśmy już wszelkie kwestie kontraktowe i nasza umowa jest gotowa do podpisania przez obie strony. Cały czas rozmawialiśmy ustalając te sprawy. Doszliśmy do porozumienia w sprawie kontraktu, jako umowy typowo sportowej, ale były w nim jeszcze punkty, których nie zdołaliśmy uzgodnić. Zgadzaliśmy się w sprawach dotyczących finansów, długości kontraktu i innych warunków określających sprawy typowo sportowe. Nie udało mi się skonsultować miejsc, powierzchni i budżetu moich sponsorów indywidualnych w kontekście ustaleń i limitów określonych przez klub. Przecież musiałem to wszystko sprawdzić i uzgodnić z tymi firmami. W tej sprawie prosiłem o zwłokę i chciałem ją skonsultować ze sponsorami. Całość - co nie jest tajemnicą – wiąże się bezpośrednio z budżetem, którym miałem dysponować na starty i przygotowanie się do nich w nadchodzącym sezonie.
Pozwólcie, że przedstawię faktyczny przebieg ostatniej fazy rozmów kontraktowych. Tych czterech dni, które zdecydowały o wszystkim, co teraz działacze starają się zrzucić na moje barki zasypując mnie obelgami. W poniedziałek spotkałem się w klubie z panami Tillingerem i Sawarskim. Towarzyszył mi pan Marek Stachowicz, szef firmy Pentel - mojego wieloletniego sponsora, który służył mi radą. Podczas spotkania ustaliliśmy sportową część umowy kontraktowej. Wynagrodzenie i moje obowiązki określone w niej w pełni mi odpowiadały, natomiast zatrzymaliśmy się na kwestii sponsorów, o której wspomniałem już wcześniej. Trzeba, by Państwo wiedzieli, że zgodnie z ustaleniami działaczy Ekstraligi wszystkie kontrakty mają w przyszłości wyglądać bardzo podobnie, więc na razie był to taki „sztampowy” kontrakt. Należało go dopasować do naszych ustaleń. W tej sprawie spotkałem się z panem Leszkiem Tillingerem we wtorek. Wyjaśniliśmy kilka spornych kwestii i poprosiłem o przesłanie gotowej, przepisanej wersji umowy, a właściwie jej projektu. Powtarzam, że nie powiedziałem w klubie, że mamy wszystko ustalone i podpisujemy kontrakt! Chciałem to skonsultować ze sponsorami - spotykałem się, zresztą, tego dnia z szefem firmy Marwit - a zależało mi bardzo także na opinii firmy Pentel. Pan Stachowicz był jednak na wyjeździe służbowym, a powrót z Warszawy planował na środę wieczorem. Projekt kontraktu został przysłany do mnie mailem w środę około 10 rano. Miałem się zapoznać z tą wersją i ewentualnie zwrócić uwagę na szczegóły wymagające dodatkowych ustaleń. Przed południem pojechałem z Oliwią na badania do szpitala, a na 16 byłem umówiony na spotkanie z kolejnym sponsorem - prezesem firmy Domar. Chciałem przekazać mu podziękowania za dotychczasowe wsparcie i porozmawiać o planach na przyszły rok. Jeszcze przed wyjazdem do Domaru zadzwonił z Zielonej Góry pan Robert Dowhan składając mi ostateczną propozycję startów. Miałem ją przemyśleć do następnego dnia. Gwarantował w niej korzystne rozwiązanie kwestii sponsorskich, ale…. zgodnie z założonym planem dnia pojechałem do Domaru. Około 19.00 zadzwoniłem do pana Leszka Tillingera przekazując mu, że moje sprawy sponsorskie nie układają się najlepiej i prosiłem o czas do czwartku na przemyślenie tego problemu. Później, koło 20.30 w hali Polonii grałem mecz w piłkę nożną, co - proszę zwrócić uwagę - jest kolejnym dowodem na to, ze nie mogłem być tego dnia w Zielonej Górze! Do domu wróciłem przed 23.00 i zacząłem poważnie rozważać obie oferty. Stwierdziłem, że propozycja z Zielonej Góry załatwia i porządkuje sprawy sponsorów indywidualnych. Zapewniała mi bardzo znaczące wsparcie sponsorów gwarantowane przez klub, czego nie mogli mi zaproponować działacze w Bydgoszczy, a także doskonałe warunki współpracy z firmami, które wspierały mnie dotychczas. To był długi wieczór… O 3.18 wysłałem sms-a do pana Dowhana, że przyjeżdżam rano do Zielonej Góry. Ruszyłem już przed 6.00, a towarzyszył mi - wbrew temu, co podobno „widzieli na własne oczy” niektórzy nie brat, Grzegorz, który tego dnia pracował w warsztacie, a tata. Mniej więcej w południe podjąłem ostateczną decyzję. Chcę podkreślić, że działacze z Zielonej Góry chcieli podpisanie kontraktu sfinalizować w pierwszych dniach grudnia, lecz ja z kolei nalegałem, by mieć to już załatwione i w spokoju przygotowywać się do startów, a poza tym nie blokować żadnych ruchów działaczom Polonii! Zadzwoniłem do Bydgoszczy i poinformowałem pana Tillingera o moim postanowieniu. Dowiedział się o tym jako pierwszy, a po kilkunastu minutach na mojej stronie internetowej pojawiła się informacja na ten temat. Kontynuowałem rozmowy w Zielonej Górze i w końcu w piątek o 10.30 podczas konferencji prasowej podpisałem kontrakt. To wszystko.
Doskonale rozumiem, że słowa, które padły i padają pod moim adresem są wynikiem emocji i mam nadzieję, że autorzy epitetów, a w tym działacze, ochłoną i znajdą sposób i odwagę, by ocenić tę sytuację obiektywnie. Szanuję i szanowałem zawsze kibiców klubów, które miałem przyjemność reprezentować w mojej dotychczasowej karierze, a Bydgoszcz zajmuje w niej bardzo ważne miejsce. Jest we mnie także szacunek do reprezentowanych barw i klubów. Zmiana barw klubowych jest jednak wpisana w charakter współczesnej rywalizacji w profesjonalnym sporcie. To właśnie stało się moim przypadku, ale jak powiedziałem wcześniej zmieniam klub, a nie miasto. To w barwach Polonii zostałem Indywidualnym Mistrzem Polski i zdobyłem tak wiele medali, pucharów i wyróżnień. To we mnie zostanie.
Ze sportowym pozdrowieniem
Piotr Protasiewicz